Świetne filmy przygodowe to głównie fantasy. Nawet jeśli cała jego atrakcyjność polega na tym, że mogła tak być. Wyobraźnia tworzy swoją drugą rzeczywistość. Jeśli praca opiera się na „prawdziwym wydarzeniu”, implementacja skomplikowanych faktów i procesów w dialogach i scenach gier wymaga kondensacji, która bezlitośnie ignoruje szczegóły prawdziwych wydarzeń. Ponadto scenarzyści często pozwalają sobie na zmianę kształtu postaci, snucie nowych historii i dodawanie dramatyzmu. Ostatecznie wybór jest naładowany seksualnie romansem fantasy. Potem mają nadzieję, że do kina przyjdą młodzi widzowie.
Z tym filmem jest inaczej. „Dokładnie tak przeżywałem wszystkie sceny” – powiedział w środę w Warszawie 79-letni Yoram Friedman podczas światowej premiery filmu „Biegnij, chłopcze, biegnij” nagrodzonej Oscarem niemieckiej reżyserki Bebe Danquart. „Nie 1 do 1, ale ponad 90 procent, dokładnie tak było”. Człowiek powinien wiedzieć, bo berliński reżyser i producent nakręcił film o trzech dramatycznych młodych latach jego życia.
Yoram Friedman urodził się jako Żyd w 1934 roku we wsi pod Warszawą. Mając osiem lat, w 1942 roku, w środku II wojny światowej, udało mu się uciec z getta warszawskiego, unikając tym samym przemocy niemieckiego okupanta. W okolicznych lasach przetrwał do końca wojny w 1945 roku. Spał w dziurach w ziemi, brodził w błocie i śniegu, cierpiał głód, zimno i samotność. Wielokrotnie pukał do drzwi rolników. Niektórzy gwałtownie go odrzucali lub nawet oszukiwali, inni natomiast przyjmowali go, otaczali troskliwą opieką i ukrywali przed żołnierzami niemieckimi i oficerami SS.
To nie burleska w stylu Hollywood
Izraelski autor Uri Orlev przekuł te doświadczenia w książkę dla młodych ludzi, która ukazała się w 2002 roku i stała się międzynarodowym bestsellerem; Wersja niemiecka („Run, Boy, Run”) jest obecnie w dziewiątym wydaniu. Orlew także urodził się jako Żyd w Polsce, także przebywał w getcie warszawskim i także był ukrywany przez polskie rodziny.
Niemiecka reżyserka Bebe Danquart, zdobywczyni Oscara w 1994 roku w kategorii najlepszy film krótkometrażowy, była zafascynowana tą realistyczną powieścią jako „bardzo poruszającą historią prawdziwą”. Swoim urokiem i wcześniejszymi dziełami zaimponował autorowi Orlevowi i Yoramowi Friedmanom tak bardzo, że wbrew wielkiej konkurencji dali mu prawa do filmu. „To była miłość od pierwszego wejrzenia” – mówi Friedman w wywiadzie. Wręcz przeciwnie, fakt, że Danquart był Niemcem, nie miał żadnego negatywnego wpływu. Jak to ujął, „Wina Niemców dzisiaj” dała Friedmanowi gwarancję, że nie będzie to kiczowate, hollywoodzkie dzieło.
W rzeczywistości tak się nie stało, a raczej wciągająca i poruszająca historia trwająca 108 minut (Zwiastun można zobaczyć tutaj). Ani minuta nie jest zbędna, choć szczęśliwe zakończenie przynosi ulgę: żydowski chłopiec traci rękę, ale przeżywa. Na koniec widzimy go „na żywo” jako starszego mężczyznę z żoną, dziećmi i wnukami na plaży w Izraelu. Pusty rękaw koszuli zwisa z jego prawego ramienia.
Pepe Danquart mierzy to, co dzieje się w dwóch wymiarach. Równolegle z zewnętrznym przebiegiem podróży dziecięcego bohatera ujawnia się wewnętrzny konflikt tożsamościowy, bardzo duży dla młodego chłopca. Aby przeżyć, musi wyprzeć się swojej żydowskości, czegoś, co wpoił mu ojciec, gdy znajdował się w wielkim niebezpieczeństwie: „Musisz zapomnieć o wszystkim, ale nie o tym, że jesteś Żydem”.
Temat drażliwy dla Polski
Więc chłopiec przyjmuje inne imię. Wrażliwa katolicka żona rolnika zdaje sobie sprawę z jego potrzeby i prowadzi z nim podwójne życie. Szybko mówi: „Chwała Jezusowi Chrystusowi”, pukając do drzwi obcych ludzi, modli się do Dziewicy Maryi i podaje nieszkodliwe wyjaśnienie dla swoich bezdomnych.
Już te sceny czynią film drażliwym tematem dla polskiej publiczności. Po raz kolejny na stole pojawia się ważne pytanie: jak Polacy zachowywali się wobec Żydów pod terrorem nazistowskich rządów w latach 1939–1945? Temat ten był poruszany rok temu w filmie Władysława Pasikowskiego „Pokłosie”, który wywołał burzliwą i kontrowersyjną dyskusję. Niemiecki film „Nasze matki, nasi ojcowie”, który w marcu wyemitowano na antenie ZDF, został przyjęty w Polsce z taką samą dozą przemocy, ale w zupełnie inny sposób. Według jednomyślnej opinii film ten przedstawia relacje między Polakami i Żydami w sposób wypaczony i jednostronny – jakby w polskim ruchu oporu był też obrzydliwy antysemityzm. Ważne fakty, takie jak ratowanie wielu Żydów przez katolickich Polaków z narażeniem życia, pozostały zignorowane – podobnie jak Niemcy, którzy spowodowali wszystkie szkody.
W przypadku „Run, Boy, Run” tak się nie stanie, ponieważ reżyser i scenarzysta Heinrich Hadding bardzo mocno trzymał się prawdziwej historii Yorama Friedmana. Dochodzi do tego, że Polacy mówią po polsku, Żydzi w jidysz, naziści po niemiecku – wszystko jest tłumaczone. W filmie występują wybitni polscy i niemieccy aktorzy, m.in. Zbigniew Szamachowski, Elisabeth Duda i Rainer Bock. Para bliźniaków z Warszawy, Andrzej i Kamil Tkach, grają chłopca z charyzmą autentyczności trudną do pokonania.
Na razie dobry strzał
Pokazuje ogrom ludzkich trudów i chęć pomocy żydowskiemu dziecku w czasie wojny. Antysemityzm z pewnością istniał. W filmie wyraża się to poprzez gniewne okrzyki poszczególnych mieszkańców wsi, zwłaszcza podłość pary rolników, która na wiejskiej drodze, rzekomo hojnie, zabiera biednego Jurka, a następnie przekazuje go wozem konnym w ręce Gestapo. . Są na to pieniądze. Oprócz żony rolnika noszącej wizerunek Marii Panny, przeciwobraz reprezentuje także kilka innych kobiet i mężczyzn, którzy karmią i chronią zwierzynę, dzięki czemu ostatecznie odnajduje on trwałą więź rodzinną.
W Polsce film, który od piątku wejdzie do kin w 140 kinach, a od 17 kwietnia będzie można go oglądać także w Niemczech, spotyka się obecnie z dobrym przyjęciem. Premiera odbyła się w nowym warszawskim Muzeum Historii Żydów Polskich, w obecności prawdziwego bohatera Yorama Friedmana, autora Uriego Orleva, a przy okazji także Charlotte Knobloch z Monachium, wysokiej rangi postaci międzynarodowej społeczności żydowskiej . – który jako dziecko także wspierał nazistów – przeżył czas ukrywając się na wsi we Frankonii. Specjalnie pokazany dla studentów z Warszawy i Berlina.
To, że niemiecki Danquart siedział tym razem na scenie pomiędzy trzema ocalałymi Friedmanem, Orlevem i Knoblochem a polskimi aktorami, nie miało już żadnego znaczenia. Podobnie jak w projekcie są „w 80 procentach niemieckie pieniądze”, w tym finansowanie filmu, jak podkreśla dystrybutor Alexander van Dulmen. Być może cały sekret polega na tym, że jakość nie zna narodowości.